poniedziałek, 15 września 2014

Paragraf 20



Millie - A ja Twoje odcinki czytam, chwilę przed wyjściem do pracy i ledwo o czasie docieram. Czytam za dużo książek i dlatego ciągle coś nowego się pojawia.
Ka. - Dzisiaj też bardziej służbowy odcinek...a może i nie. A Twoje pytania wyjaśnią się w odcinku, mam nadzieję, że się nie pogubisz. I na urodziny Gustava nie zdążyłam. Brak weny, mnóstwo pracy.
Freiheit - A może i poleci :P A o Bian już raczej nie usłyszymy, więc się nie stresuj.
WIKKI NIKKI - A większość odpowiedzi będzie dzisiaj, czytaj uważnie :D
unnecessary - Przede wszystkim - witam Cię serdecznie! Mamy coś wspólnego, bo ja również długo się zabieram do czytania opowiadań, a potem zarywam noce żeby dokończyć. Jestem niewiele starsza od Ciebie i nie sądzę, że mogę wychwalać swój styl. To raczej zasługa tego, że dużo czytam. Poza tym, nie chwal dnia przed zachodem słońca, bo może kiedyś przeczytam Twoją książkę!
Staram się, aby bohaterowie mieli różne charaktery, bo przecież mieszanki zapewniają największe atrakcje! A Ellie tworzę odrobinę na swoje podobieństwo ( pomijając jej pochodzenie, stan konta, wygląd i stan cywilny).
Literówki się zdarzają każdemu, ale staram się je poprawiać, jak dojrzę. Praca wre, chęć pisania wróciła po dwóch tygodniach i oto jestem.

Moje Drogie! Odcinek zawiera drastyczne ( zależy jak kto na to patrzy) opisy morderstw, które mogą skutkować złymi snami czy coś ( tak, myślę o Tobie, Millie).
Przepraszam za długą przerwę, ale nie mogłam nawet spojrzeć na Worda i byłam na wielu zastępstwach w pracy, co z resztą się nie skończyło i dopiero jutro mam wolne by odpocząć. Z resztą, nie jestem specjalnie zadowolona z tego odcinka.
Nie przedłużam już, miłego czytania.

*



- Chodzi o Barneya - zaczęła Dana i spojrzała na mnie niepewnie. Czyżby bała się mojego wybuchu złości?
- Nie rozumiem, co ma do sprawy syn Basi? Przecież to czteroletnie dziecko.
- Barney jest synem Ozerova, czy jak wolisz, Jeremiaha - dokończył Mark.
Czas jakby stanął w miejscu.
Zaszumiało mi w uszach, zabrakło powietrza w płucach, bym mogła cokolwiek powiedzieć. Opadłam na krzesło i zaczęłam błądzić wzrokiem po twarzach zgromadzonych osób.
Liczyłam, że to głupi żart, że zaraz zaczną się śmiać, a ja odetchnę. Ale nic takiego się nie stało. To nie był sen, tylko cholerna rzeczywistość.
- Zastanawiasz się skąd to wiemy - nawet nie spojrzałam na Naczelnika. - Przyjrzeliśmy się przelewom na jej konto. Co miesiąc wpłacał jej tą samą kwotę i założył mu konto, na które wpłacił sporo gotówki na procent, a on będzie miał do niego dostęp po ukończeniu dwudziestu jeden lat. To były poufne dane. - Szef stanął obok mnie, opierając się o stół. - Chcę żebyś pojechała na jakiś czas do Londynu, pomyślała o tym wszystkim.
- A co z tą sprawą? - Zapytałam niemal szeptem. - Przecież nie mogę zostawić Kaulitza.
- Już kilka instytucji zapewnia mu ochronę i poluje na Ozerova. Od kiedy cię znaleźliśmy, on zniknął.
- Dobrze pan wie, że tylko na to czeka - poczułam dłoń na swoim ramieniu. - Czeka aż ja się odsunę od niego, by mieć łatwiejszy dostęp.
- Może dzięki temu uda się go złapać - poklepał mnie po ramieniu. - Jesteś jednym z najlepszych agentów w dziedzinie kryminologii i wierzę, że się tam sprawdzisz. - Spojrzał na swój zegarek. - Elisa, o dwudziestej trzydzieści odlatujecie z LAX, musisz się spakować. To rozkaz.
Wstałam z krzesła i pokiwałam głową.
- Tak jest panie Naczelniku - zasalutowałam i opuściłam pomieszczenie tak szybko, na ile pozwalały mi moje nogi.
Nie zareagowałam, kiedy ktoś mnie zaczepiał, wychodziłam z budynku i nie oglądałam się za siebie. Chciałam zniknąć, to było pewne.
Los Angeles zaczęło mi ciążyć i nie czułam się, jakbym była w domu. Stałam w miejscu, chociaż życie leciało do przodu jak torpeda. Lat mi ubywało, a ja dalej mieszkałam z przyjacielem - gejem, który miał bogatsze życie towarzyskie niż ja w całym swoim życiu. Tylko praca, interesy, praca, interesy i tak w kółko.
Przede wszystkim najbardziej dobijające było to, że Basia dostała od Jeremiaha to, o czym zawsze marzyłam. Dziecko, rodzinę, którą za wszelką cenę chciałam mieć. Oddałabym wszystkie miliony, byleby mieć taką kruszynę, która byłaby całym moim światem.
I chyba to mnie najbardziej zabolało.

Pakowanie się nie było trudne. W Los Angeles wiecznie panowało lato, a w Londynie wieczna jesień. Miałam niewiele ciepłych ubrań, więc zakupy były nieuniknione.
- Czemu się pakujesz? - Kiedy wrzucałam ostatnie rzeczy, w moim pokoju zjawił się Alan. Podszedł do łóżka i zaczął składać moje ubrania. - Trencz?
- Wylatuję dzisiaj do Londynu.
- Mama się ucieszy na twój widok!
- Nie może wiedzieć - usiadłam. - Jadę tam służbowo.
- Jakie interesy ma Kaulitz w Londynie?
- Nie lecę z Billem - spojrzał na mnie zdziwiony. - On zostaje, lecę tylko ja i dwóch Policjantów z wydziału zabójstw. Zostały zamordowane dwie kobiety, w tym moja matka.
- Twoja matka?!
- Tak, Rachel Anderson została zamordowana. Najwyraźniej jakiś psychopata bawi się w Rozpruwacza - sięgnęłam po papierosa. - Cieszę się w sumie na ten wyjazd.
- Cieszysz się, że będziesz oglądać trupy?
- Lepsze to niż współpraca z osobą, która ma dziecko z moim byłym mężem - wypuściłam dym z ust i zaśmiałam się gorzko. - Wiesz, że Barney jest synem Jeremiaha? Obydwoje to przede mną ukrywali. W dodatku jestem jego matką chrzestną, do tego stopnia ze mnie zakpili.
- To musi być jakaś pomyłka.
- Płacił jej alimenty, założył mu konto i wpłacił sporo pieniędzy.
- A mają na to jakieś dowody? - Spojrzałam na niego z uniesioną brwią. - Badania DNA, wpis w akcie urodzenia? To, że płacił, nie oznacza, że jest ojcem. Może jej pomagał?
- Gdyby miała problemy, to by mi powiedziała.
- Jesteś tego pewna?
- Już sama nie wiem, głupieję w tym mieście - Alan zabrał mi papierosa, zgasił go i kucnął przede mną. - Jedyne co mam to pracę, pieniądze i pecha w życiu osobistym.
- Nie mów tak.
- Alan, jestem sierotą, prawnie wdową i nie mam dzieci - strzepnęłam mu wyimaginowany paproszek z koszuli. - A nawet nie wiesz, jak bardzo tego chcę.
- Ellie...
- Obrączki na palcu, sprzeczek małżeńskich, zmieniania pieluch - zaśmiałam się. - Każda kobieta, która to ma, chciałaby mieć luz, który ja mam, ale ja go nie chcę.
- Może odwidzi mi się bycie gejem i się hajtniemy - pstryknął mnie w nos i uśmiechnął się uroczo.
- Nie wiem, czy mogłabym żyć ze świadomością, że twój tyłek nie jest dziewicą.
- Zawsze to jakieś urozmaicenie - wstał. - O której wylatujesz?
- Dwudziesta trzydzieści z LAX, ale muszę podjechać do Lucasa i Billa.
- To zbieraj się, odwiozę cię.

Nim się obejrzałam, czarne Audi A7, tegoroczny nabytek Alana, parkowało pod domem bliźniaków. Chyba bardziej polubiłam ten samochód, niż swoje BMW.
- Lucas już na ciebie czeka - spojrzałam na drzwi wejściowe i rzeczywiście on tam stał i palił. - A co z Baśką?
- Nie bój się, nie zastrzelę jej.
Opuściłam auto i podeszłam do bruneta, spuszczając głowę. Właściwie to nie wiedziałam, co mam mu powiedzieć, co mogłam, a co już wiedział.
Staliśmy w ciszy dopóki nie wypalił i w końcu sam zaczął.
- Wiedziałem o wszystkim - uniosłam głowę. - I wcale nie wyraziłem zgody na twój wyjazd, tu jesteś bardziej potrzebna.
- To rozkaz.
- Wiem, Stary mało co mnie nie zabił jak mu się postawiłem - włożył ręce do kieszeni spodni. Domyśliłam się, że chciał ukryć zdenerwowanie.
- O tym, że Barney jest synem Jeremiaha też wiedziałeś? - Skinął twierdząco głową. - I nic mi nie powiedziałeś?
- Rozkaz.
Znowu zapanowała cisza między nami.
Radio w aucie Alana cicho grało, w ogrodzie szczekał pies, Ria krzyczała na kogoś w domu i dam sobie rękę uciąć, że gotowała coś dobrego.
- Bill?
- W ogrodzie. Jemu też nie mówiłem, a wypytywał o ciebie cały dzień.
- Za dwie godziny mam samolot, pójdę z nim pogadać - kiwnął głową i otworzył mi drzwi.
Zdążyłam wejść do domu, a już usłyszałam gwar rozmów. Mieli gości, co mogło mi pokomplikować plany. Szłam do wyjścia na taras jak na ścięcie. Ja na prawdę nie chciałam go zostawiać. Mimo tego gówna, o którym się dowiedziałam, mimo tego, że to miasto mnie ogranicza.
Oparłam się o kolumnę i przyjrzałam mu się z daleka. Jak zwykle palił, a przed nim stała szklanka z whisky. Potargane włosy, koszula w czerwono - czarną kratę, poprzecierane jeansy.
Mogłam tak stać i na niego patrzeć. Nawet nie przeszkadzały mi głośne rozmowy Toma, Andreasa, Aleksa i Davida. Ewidentnie rozmawiali o jakiejś sesji zdjęciowej, a on, jak nigdy, milczał. Dopiero kiedy gasił papierosa, uniósł wzrok.
Przez chwilę myślałam, że nawet się nie ruszy, albo moja obecność będzie dla niego obojętna. Stawiałam nawet na to, że kiwnie na mnie bym do niego podeszła, ale nawet tego nie zrobił.
Przegryzł wargę, dopił drinka i wstał, mówiąc coś do chłopaków. Przez tą niezręczną ciszę, która zapanowała przy ich stoliku, spuściłam głowę. Ktoś, kto oglądałby to z boku, pomyślałby, że to rozmowa, której każdy by chciał uniknąć, koniec związku.
I tak się poczułam. Jakbym miała to kończyć i nie wiedziała jak mu to powiedzieć.
Stanął obok mnie i również oparł się o kolumnę, łapiąc moją rękę, chcąc dodać mi otuchy, chociaż przez to bardziej się denerwowałam. I po raz kolejny pomyślałam o tym, jak moja dłoń wpasowuje się w jego, a nie powinna.
- Muszę wyjechać na jakiś czas - zdobyłam się na to, by podnieść głowę i spojrzeć na jego profil. Patrzył przed siebie, kryjąc wszelkie emocje. - Dowiedziałam się o tym po południu. W Londynie grasuje jakiś psychopata, który zamordował moją matkę - dopiero ostatnie słowo sprawiło, że na mnie spojrzał. - Tak, dobrze słyszysz.
- Myślałem, że jesteś sierotą.
- Bo jestem. Zostawiła mnie i uciekła. Znalazłam ją kiedyś, ale nie zamierzałam się kontaktować.
- Musisz czy chcesz wyjechać?
- Ze względów osobistych, chcę. Stoję w miejscu ze swoim życiem, ciągle pracuje i nic poza tym. Może to miasto wyciągnie mnie z dołka, naprowadzi na nowe tory - jego uścisk dłoni nieco zelżał. - Poza tym, okazało się, że Jeremiah ma dziecko z kimś, kogo uważałam za przyjaciela.
- Niech zgadnę, chodzi o Baśkę? - Spojrzałam na niego zdziwiona. - Widziałem Barneya, ma jego oczy i figurę - chrząknął. - Myślałem, że wiesz, bo to widać na pierwszy rzut oka.
- Nigdy do siebie nie dopuszczałam tej myśli, więc nie doszukiwałam się cech Jeremiaha u niego.
- Jesteś wściekła, bo on jej dał to, co chciałaś ty i dlatego wyjeżdżasz.
- Bill, dostałam taki rozkaz!
Ostatnie spojrzenie, lekkie skinięcie głową.
- Obiecałaś. - I gdyby nie ten chłód, który ogarnął moje ciało, pewnie dalej bym stała i żałowała swoich decyzji, patrząc jak on ode mnie odchodzi.
Bez żadnego pożegnania.
*
Lot do Londynu trwał dla mnie wieczność. Brak telefonu, brak internetu i niewiedza na temat Billa była dla mnie najgorszą męczarnią. Właściwie to wszyscy, którzy znaleźli się na pokładzie tego rządowego samolotu to odczuli. Jak zwykle przeze mnie.
Ledwo opuściliśmy pas startowy w LAX, a już wiedziałam, że nie będzie podlizywania się, nie będzie adoracji i nie będzie grzeczności. To były tak chłodne relacje, jak ich gówniany kraj, z gównianym żarciem.
Dosłownie w minucie, gdy zamknęłam za sobą drzwi, od tymczasowego miejsca pobytu, w mojej głowie rozpętała się furia. Miałam prawo być wściekła, bo musiałam GO zostawić, bo straciłam kontrolę nad JEGO bezpieczeństwem.
Następnego dnia, od samego rana ciskałam we wszystkich ludzi piorunami ze swoich oczu. Po lewej stronie leżały sterty dokumentów, po prawej dwie kupki czasopism, na laptopie były zdjęcia i filmy z oględzin, a w dodatku kawa była ohydna i po złości, przesłodzona. 
Ostatecznie i co najważniejsze, nie ważne jak się starłam i wciągałam w swoją pracę, nie mogłam się pozbyć dźwięku jego słów, jego oczu, z których ziała pustka i oskarżenia "obiecałaś", z mojej głowy.
- Dotarłaś do listu?
- Tak Mark, dotarłam - wzięłam list i tym razem przeczytałam na głos pierwsze linijki. - Droga Szefowo, wciąż słyszę, że Sprośny Kubuś wrócił. Jakże się uśmiałem" - Rzuciłam skan na resztę papierów i oparłam się o oparcie swojego krzesła. - I nie rozumiem, po co jestem wam potrzebna, przecież to praktycznie rozwiązana sprawa.
- Jak to rozwiązana? - Do naszej rozmowy wtrąciła się Dana, a reszta zespołu, który zgromadził się w sali, ucichła.
- No chyba nie chcecie mi powiedzieć, że nie wiecie kto to Sprośny Kubuś - spojrzałam to na Roberts, to na Flinta i głośno wypuściłam powietrze z ust.
- Kto to jest Sprośny Kubuś? - Zapytał ktoś z grupy, a ja zaczęłam się śmiać. Oni sobie na prawdę robili ze mnie żarty.
- Wujek Google się kłania - pokręciłam głową. - Sprośny Kubuś, to jeden z pseudonimów Kuby Rozpruwacza. On sam się tak nazywał w listach, które wysyłał policji i dziennikarzom.
- Czy on nie zabijał prostytutek? - Znowu nie zlokalizowałam osoby, która zadała pytanie. Zdecydowanie było tu za dużo ludzi.
- Owszem - westchnęłam. - I całkiem sporo posłał na tamten świat. Ogólnie rzecz biorąc, podrzynał im gardła, a potem masakrował brzuchy. Zabijał tak samo, jak zabito Rachel Anderson czy Patty Simons. - Przez chwilę milczałam, by przypomnieć sobie jakieś fakty o sprawie, która wstrząsnęła światem, a o której ja uczyłam się na akademii. - Jego pierwszą ofiarą była niejaka Polly, która zginęła chyba 31 sierpnia 1888 roku. Po niej były następne. Zdaje się, że macie do czynienia z naśladowcą - przeczesałam włosy palcami. - Kuba Rozpruwacz działał w Londynie, a wy nic nie wiecie? Czy nie wpadliście na to? - Znowu panowała cisza. Świetnie, Amerykanka wie więcej o mordercach z Anglii niż sami jej mieszkańcy. - Chwileczkę.
Otworzyłam pierwszą lepszą stronę internetową, na której były informacje o tym zabójcy i podłączyłam laptopa do rzutnika by wszyscy to widzieli. Wystarczyły mi dwie minutki, by przypomnieć sobie więcej na jego temat.
- W roku 1888, seryjny morderca, który stał się znany jako Kuba Rozpruwacz, grasował po ulicach, żerując na najbardziej bezbronnych. Ofiarami Kuby padały „nieszczęśnice”, jak nazywali je dżentelmeni i damy. Ludzie mniej uprzejmi — i sam Kuba Rozpruwacz — nazywali je kurwami. To były podstarzałe, pijane, bezdomne prostytutki, które się sprzedawały kilka razy w ciągu nocy za szklankę dżinu. W sumie zostało zamordowanych jedenaście kobiet. Od sierpnia 1888 do lutego 1891 roku. Ostatnie miesiące roku 1888, kiedy doszło do większości tych mordów, zapisały się w historii jako Jesień Terroru.
- Ale daty zabójstw Anderson i Simons się nie zgadzają - wtrąciła Dana. - Nie sądzę, że to naśladowca.
- Nie macie żadnego innego tropu - spojrzałam na nią z rezygnacją. Przecież nie mogą tego wykreślić z listy, bo daty się nie zgadzają. - Teoria Rozpruwacza najbardziej tutaj pasuje.
- One nie mają ze sobą nic wspólnego - Roberts dalej ciągnęła swoją teorię.
- To w takim razie dlaczego założyłaś, że zabiła je ta sama osoba?
- Nie ma...
- Dana, zaczekaj, bo ja już nie rozumiem. - Okej, podniosłam na nią głos, czego nie powinnam zrobić, ale nic na to nie poradzę. - Ściągnęliście mnie do Londynu, oddalonego od Los Angeles prawie dziesięć tysięcy kilometrów, włażąc butami w moje życie prywatne - stanęłam na wprost niej i spojrzałam prosto w oczy, bez cienia strachu. - Nie macie żadnego - zaakcentowałam ostatnie słowo. - Punktu zaczepienia, chociaż dałam go wam w zaledwie dwie godziny, a ty mnie zbywasz. Po co ta cała szopka w takim razie? Zostawiłam w kraju swoją sprawę, narażam na niebezpieczeństwo swojego świadka i jego najbliższych.
- Koniec dyskusji.
- Nie skończyłam - warknęłam na nią. - Owszem, jestem wdzięczna za to, że załatwiliście spotkanie Bian i jej matki, a ja w zamian za to, pomagam tutaj - machnęłam ręką po sali. - Jeżeli masz zamiar zrównywać z ziemią moje teorię, to jeszcze dzisiaj wracam do Los Angeles.
- Aktualnie jestem twoją przełożoną, więc to był ostatni raz, kiedy się do mnie odezwałaś w ten sposób - zmrużyła gniewnie swoje zielone oczy. - Następnym razem załatwię ci zawieszenie. Czy to jest jasne? - Nie odpyskowałam jej, bo rozpętałoby się piekło. - I nie ma podstaw, by sądzić, że to naśladowca Rozpruwacza, nie ma wspólnego motywu.
- Modus operandi - naszą tyradę przerwał Mark, zupełnie nie przejmując się naszą walką o swoje pozycje. - Głębokie podcięcie gardła, urazy w okolicach jamy brzusznej oraz narządów płciowych.
- Dlaczego dopiero teraz mi o tym mówisz?!
- Dana, dopiero przyszedł faks.
- Poza tym - odwróciłam jej uwagę od bruneta. - Ofiary mają ze sobą coś wspólnego. Rachel Anderson i Patty Simons porzuciły swoje dzieci, kiedy te były noworodkami.


2 komentarze:

  1. O kurwa, o japierdole! Ona jest genialna :D Eli, rzecz jasna.
    Uwielbiam ją bardzo bardzo. Dlaczego? Bo pojechała ( czytałam jak bylo w produkcji wiec tak jakbym nie miała co czytać ) no ale nie patrząc na to, to teraz Bill pójdzie na dziwki!
    Bo on musi. Żeby było ciekawie. Nie żeby teraz nie było! Po prostu wiesz no...party nie było.
    Ehehehe
    Teeey tylko, żeby Elisie się tam nic nie stało. Albo wiem! Niech Bill do niej pojedzie taki stęskniony a ona rzuci mu się w ramiona! I o jezuuuu ♡_♡
    Ten rozpruwacz...takie trochę drastyczne ale zajebiste. I want more and more
    Tak bardzo jestem szczęśliwa! Bardzo tęskniłam za twoją twórczością.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tego chyba nigdy bym się nie spodziewała... Masz nieźle rozwiniętą wyobraźnię, to trzeba Ci przyznać. Chyba nigdy bym czegoś takiego nie wymyśliła. To wszystko jest tak pomieszane i zarazem się ze sobą łączy, że tworzy niesamowicie ciekawą całość, od której ledwie można się oderwać. Muszę szczerze przyznać, że chciałabym przeczytać jakąś Twoją książkę w przyszłości. Jeśli oczywiście będzie równie wciągająca jak to opowiadanie.
    Bardzo smutne było pożegnanie Billa i Elisy. Miałam łzy w oczach, naprawdę! Tylko miałam nadzieję, że jednak Kaulitz zachowa się trochę inaczej. Może zrozumie? W końcu Elisa musi wykonywać rozkazy.

    OdpowiedzUsuń