Millie - A ja Twoje odcinki czytam, chwilę przed wyjściem do pracy i
ledwo o czasie docieram. Czytam za dużo książek i dlatego ciągle coś nowego się
pojawia.
Ka. - Dzisiaj też bardziej służbowy odcinek...a może i nie. A Twoje
pytania wyjaśnią się w odcinku, mam nadzieję, że się nie pogubisz. I na
urodziny Gustava nie zdążyłam. Brak weny, mnóstwo pracy.
Freiheit - A może i poleci :P A o Bian już raczej nie usłyszymy, więc
się nie stresuj.
WIKKI NIKKI - A większość odpowiedzi będzie dzisiaj, czytaj uważnie :D
unnecessary - Przede wszystkim - witam Cię serdecznie! Mamy coś
wspólnego, bo ja również długo się zabieram do czytania opowiadań, a potem
zarywam noce żeby dokończyć. Jestem niewiele starsza od Ciebie i nie sądzę, że
mogę wychwalać swój styl. To raczej zasługa tego, że dużo czytam. Poza tym, nie
chwal dnia przed zachodem słońca, bo może kiedyś przeczytam Twoją książkę!
Staram się, aby bohaterowie mieli różne charaktery, bo przecież mieszanki zapewniają największe atrakcje! A Ellie tworzę odrobinę na swoje podobieństwo ( pomijając jej pochodzenie, stan konta, wygląd i stan cywilny).
Literówki się zdarzają każdemu, ale staram się je poprawiać, jak dojrzę. Praca wre, chęć pisania wróciła po dwóch tygodniach i oto jestem.
Staram się, aby bohaterowie mieli różne charaktery, bo przecież mieszanki zapewniają największe atrakcje! A Ellie tworzę odrobinę na swoje podobieństwo ( pomijając jej pochodzenie, stan konta, wygląd i stan cywilny).
Literówki się zdarzają każdemu, ale staram się je poprawiać, jak dojrzę. Praca wre, chęć pisania wróciła po dwóch tygodniach i oto jestem.
Moje Drogie! Odcinek zawiera drastyczne ( zależy jak kto na to patrzy)
opisy morderstw, które mogą skutkować złymi snami czy coś ( tak, myślę o Tobie,
Millie).
Przepraszam za długą przerwę, ale nie mogłam nawet spojrzeć na Worda i
byłam na wielu zastępstwach w pracy, co z resztą się nie skończyło i dopiero
jutro mam wolne by odpocząć. Z resztą, nie jestem specjalnie zadowolona z tego odcinka.
Nie przedłużam już, miłego czytania.
*
- Chodzi o Barneya - zaczęła Dana i spojrzała na mnie niepewnie. Czyżby
bała się mojego wybuchu złości?
- Nie rozumiem, co ma do sprawy syn Basi? Przecież to czteroletnie
dziecko.
- Barney jest synem Ozerova, czy jak wolisz, Jeremiaha - dokończył Mark.
Czas jakby stanął w miejscu.
Zaszumiało mi w uszach, zabrakło powietrza w płucach, bym mogła
cokolwiek powiedzieć. Opadłam na krzesło i zaczęłam błądzić wzrokiem po
twarzach zgromadzonych osób.
Liczyłam, że to głupi żart, że zaraz zaczną się śmiać, a ja odetchnę.
Ale nic takiego się nie stało. To nie był sen, tylko cholerna rzeczywistość.
- Zastanawiasz się skąd to wiemy - nawet nie spojrzałam na Naczelnika. -
Przyjrzeliśmy się przelewom na jej konto. Co miesiąc wpłacał jej tą samą kwotę
i założył mu konto, na które wpłacił sporo gotówki na procent, a on będzie miał
do niego dostęp po ukończeniu dwudziestu jeden lat. To były poufne dane. - Szef
stanął obok mnie, opierając się o stół. - Chcę żebyś pojechała na jakiś czas do
Londynu, pomyślała o tym wszystkim.
- A co z tą sprawą? - Zapytałam niemal szeptem. - Przecież nie mogę
zostawić Kaulitza.
- Już kilka instytucji zapewnia mu ochronę i poluje na Ozerova. Od kiedy
cię znaleźliśmy, on zniknął.
- Dobrze pan wie, że tylko na to czeka - poczułam dłoń na swoim ramieniu.
- Czeka aż ja się odsunę od niego, by mieć łatwiejszy dostęp.
- Może dzięki temu uda się go złapać - poklepał mnie po ramieniu. -
Jesteś jednym z najlepszych agentów w dziedzinie kryminologii i wierzę, że się
tam sprawdzisz. - Spojrzał na swój zegarek. - Elisa, o dwudziestej trzydzieści
odlatujecie z LAX, musisz się spakować. To rozkaz.
Wstałam z krzesła i pokiwałam głową.
- Tak jest panie Naczelniku - zasalutowałam i opuściłam pomieszczenie
tak szybko, na ile pozwalały mi moje nogi.
Nie zareagowałam, kiedy ktoś mnie zaczepiał, wychodziłam z budynku i nie
oglądałam się za siebie. Chciałam zniknąć, to było pewne.
Los Angeles zaczęło mi ciążyć i nie czułam się, jakbym była w domu.
Stałam w miejscu, chociaż życie leciało do przodu jak torpeda. Lat mi ubywało,
a ja dalej mieszkałam z przyjacielem - gejem, który miał bogatsze życie
towarzyskie niż ja w całym swoim życiu. Tylko praca, interesy, praca, interesy
i tak w kółko.
Przede wszystkim najbardziej dobijające było to, że Basia dostała od
Jeremiaha to, o czym zawsze marzyłam. Dziecko, rodzinę, którą za wszelką cenę
chciałam mieć. Oddałabym wszystkie miliony, byleby mieć taką kruszynę, która
byłaby całym moim światem.
I chyba to mnie najbardziej zabolało.
Pakowanie się nie było trudne. W Los Angeles wiecznie panowało lato, a w
Londynie wieczna jesień. Miałam niewiele ciepłych ubrań, więc zakupy były
nieuniknione.
- Czemu się pakujesz? - Kiedy wrzucałam ostatnie rzeczy, w moim pokoju
zjawił się Alan. Podszedł do łóżka i zaczął składać moje ubrania. - Trencz?
- Wylatuję dzisiaj do Londynu.
- Mama się ucieszy na twój widok!
- Nie może wiedzieć - usiadłam. - Jadę tam służbowo.
- Jakie interesy ma Kaulitz w Londynie?
- Nie lecę z Billem - spojrzał na mnie zdziwiony. - On zostaje, lecę
tylko ja i dwóch Policjantów z wydziału zabójstw. Zostały zamordowane dwie
kobiety, w tym moja matka.
- Twoja matka?!
- Tak, Rachel Anderson została zamordowana. Najwyraźniej jakiś
psychopata bawi się w Rozpruwacza - sięgnęłam po papierosa. - Cieszę się w
sumie na ten wyjazd.
- Cieszysz się, że będziesz oglądać trupy?
- Lepsze to niż współpraca z osobą, która ma dziecko z moim byłym mężem
- wypuściłam dym z ust i zaśmiałam się gorzko. - Wiesz, że Barney jest synem
Jeremiaha? Obydwoje to przede mną ukrywali. W dodatku jestem jego matką
chrzestną, do tego stopnia ze mnie zakpili.
- To musi być jakaś pomyłka.
- Płacił jej alimenty, założył mu konto i wpłacił sporo pieniędzy.
- A mają na to jakieś dowody? - Spojrzałam na niego z uniesioną brwią. -
Badania DNA, wpis w akcie urodzenia? To, że płacił, nie oznacza, że jest ojcem.
Może jej pomagał?
- Gdyby miała problemy, to by mi powiedziała.
- Jesteś tego pewna?
- Już sama nie wiem, głupieję w tym mieście - Alan zabrał mi papierosa, zgasił
go i kucnął przede mną. - Jedyne co mam to pracę, pieniądze i pecha w życiu
osobistym.
- Nie mów tak.
- Alan, jestem sierotą, prawnie wdową i nie mam dzieci - strzepnęłam mu
wyimaginowany paproszek z koszuli. - A nawet nie wiesz, jak bardzo tego chcę.
- Ellie...
- Obrączki na palcu, sprzeczek małżeńskich, zmieniania pieluch -
zaśmiałam się. - Każda kobieta, która to ma, chciałaby mieć luz, który ja mam,
ale ja go nie chcę.
- Może odwidzi mi się bycie gejem i się hajtniemy - pstryknął mnie w nos
i uśmiechnął się uroczo.
- Nie wiem, czy mogłabym żyć ze świadomością, że twój tyłek nie jest
dziewicą.
- Zawsze to jakieś urozmaicenie - wstał. - O której wylatujesz?
- Dwudziesta trzydzieści z LAX, ale muszę podjechać do Lucasa i Billa.
- To zbieraj się, odwiozę cię.
Nim się obejrzałam, czarne Audi A7, tegoroczny nabytek Alana, parkowało
pod domem bliźniaków. Chyba bardziej polubiłam ten samochód, niż swoje BMW.
- Lucas już na ciebie czeka - spojrzałam na drzwi wejściowe i
rzeczywiście on tam stał i palił. - A co z Baśką?
- Nie bój się, nie zastrzelę jej.
Opuściłam auto i podeszłam do bruneta, spuszczając głowę. Właściwie to
nie wiedziałam, co mam mu powiedzieć, co mogłam, a co już wiedział.
Staliśmy w ciszy dopóki nie wypalił i w końcu sam zaczął.
- Wiedziałem o wszystkim - uniosłam głowę. - I wcale nie wyraziłem zgody
na twój wyjazd, tu jesteś bardziej potrzebna.
- To rozkaz.
- Wiem, Stary mało co mnie nie zabił jak mu się postawiłem - włożył ręce
do kieszeni spodni. Domyśliłam się, że chciał ukryć zdenerwowanie.
- O tym, że Barney jest synem Jeremiaha też wiedziałeś? - Skinął
twierdząco głową. - I nic mi nie powiedziałeś?
- Rozkaz.
Znowu zapanowała cisza między nami.
Radio w aucie Alana cicho grało, w ogrodzie szczekał pies, Ria krzyczała
na kogoś w domu i dam sobie rękę uciąć, że gotowała coś dobrego.
- Bill?
- W ogrodzie. Jemu też nie mówiłem, a wypytywał o ciebie cały dzień.
- Za dwie godziny mam samolot, pójdę z nim pogadać - kiwnął głową i
otworzył mi drzwi.
Zdążyłam wejść do domu, a już usłyszałam gwar rozmów. Mieli gości, co
mogło mi pokomplikować plany. Szłam do wyjścia na taras jak na ścięcie. Ja na
prawdę nie chciałam go zostawiać. Mimo tego gówna, o którym się dowiedziałam,
mimo tego, że to miasto mnie ogranicza.
Oparłam się o kolumnę i przyjrzałam mu się z daleka. Jak zwykle palił, a
przed nim stała szklanka z whisky. Potargane włosy, koszula w czerwono - czarną
kratę, poprzecierane jeansy.
Mogłam tak stać i na niego patrzeć. Nawet nie przeszkadzały mi głośne
rozmowy Toma, Andreasa, Aleksa i Davida. Ewidentnie rozmawiali o jakiejś sesji
zdjęciowej, a on, jak nigdy, milczał. Dopiero kiedy gasił papierosa, uniósł
wzrok.
Przez chwilę myślałam, że nawet się nie ruszy, albo moja obecność będzie
dla niego obojętna. Stawiałam nawet na to, że kiwnie na mnie bym do niego
podeszła, ale nawet tego nie zrobił.
Przegryzł wargę, dopił drinka i wstał, mówiąc coś do chłopaków. Przez tą
niezręczną ciszę, która zapanowała przy ich stoliku, spuściłam głowę. Ktoś, kto
oglądałby to z boku, pomyślałby, że to rozmowa, której każdy by chciał uniknąć,
koniec związku.
I tak się poczułam. Jakbym miała to kończyć i nie wiedziała jak mu to
powiedzieć.
Stanął obok mnie i również oparł się o kolumnę, łapiąc moją rękę, chcąc
dodać mi otuchy, chociaż przez to bardziej się denerwowałam. I po raz kolejny
pomyślałam o tym, jak moja dłoń wpasowuje się w jego, a nie powinna.
- Muszę wyjechać na jakiś czas - zdobyłam się na to, by podnieść głowę i
spojrzeć na jego profil. Patrzył przed siebie, kryjąc wszelkie emocje. -
Dowiedziałam się o tym po południu. W Londynie grasuje jakiś psychopata, który
zamordował moją matkę - dopiero ostatnie słowo sprawiło, że na mnie spojrzał. -
Tak, dobrze słyszysz.
- Myślałem, że jesteś sierotą.
- Bo jestem. Zostawiła mnie i uciekła. Znalazłam ją kiedyś, ale nie
zamierzałam się kontaktować.
- Musisz czy chcesz wyjechać?
- Ze względów osobistych, chcę. Stoję w miejscu ze swoim życiem, ciągle
pracuje i nic poza tym. Może to miasto wyciągnie mnie z dołka, naprowadzi na
nowe tory - jego uścisk dłoni nieco zelżał. - Poza tym, okazało się, że
Jeremiah ma dziecko z kimś, kogo uważałam za przyjaciela.
- Niech zgadnę, chodzi o Baśkę? - Spojrzałam na niego zdziwiona. -
Widziałem Barneya, ma jego oczy i figurę - chrząknął. - Myślałem, że wiesz, bo
to widać na pierwszy rzut oka.
- Nigdy do siebie nie dopuszczałam tej myśli, więc nie doszukiwałam się
cech Jeremiaha u niego.
- Jesteś wściekła, bo on jej dał to, co chciałaś ty i dlatego
wyjeżdżasz.
- Bill, dostałam taki rozkaz!
Ostatnie spojrzenie, lekkie skinięcie głową.
- Obiecałaś. - I gdyby nie ten chłód, który ogarnął moje ciało, pewnie
dalej bym stała i żałowała swoich decyzji, patrząc jak on ode mnie odchodzi.
Bez żadnego pożegnania.
*
Lot do Londynu trwał dla mnie wieczność. Brak telefonu, brak internetu i
niewiedza na temat Billa była dla mnie najgorszą męczarnią. Właściwie to
wszyscy, którzy znaleźli się na pokładzie tego rządowego samolotu to odczuli. Jak
zwykle przeze mnie.
Ledwo opuściliśmy pas startowy w LAX, a już wiedziałam, że nie będzie
podlizywania się, nie będzie adoracji i nie będzie grzeczności. To były tak
chłodne relacje, jak ich gówniany kraj, z gównianym żarciem.
Dosłownie w minucie, gdy zamknęłam za sobą drzwi, od tymczasowego
miejsca pobytu, w mojej głowie rozpętała się furia. Miałam prawo być wściekła,
bo musiałam GO zostawić, bo straciłam kontrolę nad JEGO bezpieczeństwem.
Następnego dnia, od samego rana ciskałam we wszystkich ludzi piorunami
ze swoich oczu. Po lewej stronie leżały sterty dokumentów, po prawej dwie kupki
czasopism, na laptopie były zdjęcia i filmy z oględzin, a w dodatku kawa była
ohydna i po złości, przesłodzona.
Ostatecznie i co najważniejsze, nie ważne jak się starłam i wciągałam w
swoją pracę, nie mogłam się pozbyć dźwięku jego słów, jego oczu, z których
ziała pustka i oskarżenia "obiecałaś", z mojej głowy.
- Dotarłaś do listu?
- Tak Mark, dotarłam - wzięłam list i tym razem przeczytałam na głos
pierwsze linijki. - Droga Szefowo, wciąż słyszę, że Sprośny Kubuś wrócił. Jakże
się uśmiałem" - Rzuciłam skan na resztę papierów i oparłam się o oparcie
swojego krzesła. - I nie rozumiem, po co jestem wam potrzebna, przecież to
praktycznie rozwiązana sprawa.
- Jak to rozwiązana? - Do naszej rozmowy wtrąciła się Dana, a reszta
zespołu, który zgromadził się w sali, ucichła.
- No chyba nie chcecie mi powiedzieć, że nie wiecie kto to Sprośny Kubuś
- spojrzałam to na Roberts, to na Flinta i głośno wypuściłam powietrze z ust.
- Kto to jest Sprośny Kubuś? - Zapytał ktoś z grupy, a ja zaczęłam się
śmiać. Oni sobie na prawdę robili ze mnie żarty.
- Wujek Google się kłania - pokręciłam głową. - Sprośny Kubuś, to jeden
z pseudonimów Kuby Rozpruwacza. On sam się tak nazywał w listach, które wysyłał
policji i dziennikarzom.
- Czy on nie zabijał prostytutek? - Znowu nie zlokalizowałam osoby,
która zadała pytanie. Zdecydowanie było tu za dużo ludzi.
- Owszem - westchnęłam. - I całkiem sporo posłał na tamten świat.
Ogólnie rzecz biorąc, podrzynał im gardła, a potem masakrował brzuchy. Zabijał
tak samo, jak zabito Rachel Anderson czy Patty Simons. - Przez chwilę
milczałam, by przypomnieć sobie jakieś fakty o sprawie, która wstrząsnęła
światem, a o której ja uczyłam się na akademii. - Jego pierwszą ofiarą była
niejaka Polly, która zginęła chyba 31 sierpnia 1888 roku. Po niej były
następne. Zdaje się, że macie do czynienia z naśladowcą - przeczesałam włosy
palcami. - Kuba Rozpruwacz działał w Londynie, a wy nic nie wiecie? Czy nie
wpadliście na to? - Znowu panowała cisza. Świetnie, Amerykanka wie więcej o
mordercach z Anglii niż sami jej mieszkańcy. - Chwileczkę.
Otworzyłam pierwszą lepszą stronę internetową, na której były informacje
o tym zabójcy i podłączyłam laptopa do rzutnika by wszyscy to widzieli.
Wystarczyły mi dwie minutki, by przypomnieć sobie więcej na jego temat.
- W roku 1888, seryjny morderca, który stał się znany jako
Kuba Rozpruwacz, grasował po ulicach, żerując na najbardziej bezbronnych.
Ofiarami Kuby padały „nieszczęśnice”, jak nazywali je dżentelmeni i damy.
Ludzie mniej uprzejmi — i sam Kuba Rozpruwacz — nazywali je kurwami. To były
podstarzałe, pijane, bezdomne prostytutki, które się sprzedawały kilka razy w
ciągu nocy za szklankę dżinu. W sumie zostało zamordowanych jedenaście kobiet.
Od sierpnia 1888 do lutego 1891 roku. Ostatnie miesiące roku 1888, kiedy doszło
do większości tych mordów, zapisały się w historii jako Jesień Terroru.
- Ale daty
zabójstw Anderson i Simons się nie zgadzają - wtrąciła Dana. - Nie sądzę, że to
naśladowca.
- Nie macie
żadnego innego tropu - spojrzałam na nią z rezygnacją. Przecież nie mogą tego
wykreślić z listy, bo daty się nie zgadzają. - Teoria Rozpruwacza najbardziej
tutaj pasuje.
- One nie mają
ze sobą nic wspólnego - Roberts dalej ciągnęła swoją teorię.
- To w takim
razie dlaczego założyłaś, że zabiła je ta sama osoba?
- Nie ma...
- Dana,
zaczekaj, bo ja już nie rozumiem. - Okej, podniosłam na nią głos, czego nie powinnam
zrobić, ale nic na to nie poradzę. - Ściągnęliście mnie do Londynu, oddalonego
od Los Angeles prawie dziesięć tysięcy kilometrów, włażąc butami w moje życie
prywatne - stanęłam na wprost niej i spojrzałam prosto w oczy, bez cienia strachu.
- Nie macie żadnego - zaakcentowałam ostatnie słowo. - Punktu zaczepienia,
chociaż dałam go wam w zaledwie dwie godziny, a ty mnie zbywasz. Po co ta cała
szopka w takim razie? Zostawiłam w kraju swoją sprawę, narażam na
niebezpieczeństwo swojego świadka i jego najbliższych.
- Koniec
dyskusji.
- Nie
skończyłam - warknęłam na nią. - Owszem, jestem wdzięczna za to, że
załatwiliście spotkanie Bian i jej matki, a ja w zamian za to, pomagam tutaj -
machnęłam ręką po sali. - Jeżeli masz zamiar zrównywać z ziemią moje teorię, to
jeszcze dzisiaj wracam do Los Angeles.
- Aktualnie
jestem twoją przełożoną, więc to był ostatni raz, kiedy się do mnie odezwałaś w
ten sposób - zmrużyła gniewnie swoje zielone oczy. - Następnym razem załatwię
ci zawieszenie. Czy to jest jasne? - Nie odpyskowałam jej, bo rozpętałoby się
piekło. - I nie ma podstaw, by sądzić, że to naśladowca Rozpruwacza, nie ma
wspólnego motywu.
- Modus
operandi - naszą tyradę przerwał Mark, zupełnie nie przejmując się naszą walką
o swoje pozycje. - Głębokie podcięcie gardła, urazy w okolicach jamy brzusznej
oraz narządów płciowych.
- Dlaczego
dopiero teraz mi o tym mówisz?!
- Dana, dopiero
przyszedł faks.
- Poza tym -
odwróciłam jej uwagę od bruneta. - Ofiary mają ze sobą coś wspólnego. Rachel
Anderson i Patty Simons porzuciły swoje dzieci, kiedy te były noworodkami.
O kurwa, o japierdole! Ona jest genialna :D Eli, rzecz jasna.
OdpowiedzUsuńUwielbiam ją bardzo bardzo. Dlaczego? Bo pojechała ( czytałam jak bylo w produkcji wiec tak jakbym nie miała co czytać ) no ale nie patrząc na to, to teraz Bill pójdzie na dziwki!
Bo on musi. Żeby było ciekawie. Nie żeby teraz nie było! Po prostu wiesz no...party nie było.
Ehehehe
Teeey tylko, żeby Elisie się tam nic nie stało. Albo wiem! Niech Bill do niej pojedzie taki stęskniony a ona rzuci mu się w ramiona! I o jezuuuu ♡_♡
Ten rozpruwacz...takie trochę drastyczne ale zajebiste. I want more and more
Tak bardzo jestem szczęśliwa! Bardzo tęskniłam za twoją twórczością.
Tego chyba nigdy bym się nie spodziewała... Masz nieźle rozwiniętą wyobraźnię, to trzeba Ci przyznać. Chyba nigdy bym czegoś takiego nie wymyśliła. To wszystko jest tak pomieszane i zarazem się ze sobą łączy, że tworzy niesamowicie ciekawą całość, od której ledwie można się oderwać. Muszę szczerze przyznać, że chciałabym przeczytać jakąś Twoją książkę w przyszłości. Jeśli oczywiście będzie równie wciągająca jak to opowiadanie.
OdpowiedzUsuńBardzo smutne było pożegnanie Billa i Elisy. Miałam łzy w oczach, naprawdę! Tylko miałam nadzieję, że jednak Kaulitz zachowa się trochę inaczej. Może zrozumie? W końcu Elisa musi wykonywać rozkazy.